Akt
4
Scena
1
Występują: Ines, Ożigami i Burek
Występują: Ines, Ożigami i Burek
Siedzę sobie spokojnie, nie robiąc nic nikomu w pokoju. Nawet z tatą się jeszcze nie pokłóciłam. Chłopaki chyba się trenują na siłowni, chociaż w to mocno wątpię. Amina wyszła gdzieś ze swoim mężem. Nie no. To cudownie brzmi. Jestem w trakcie włączania swojego laptopa, kiedy drzwi otwierają się z hukiem i wpada Ziomek i Zawór. Znaczy Nurek. No, Burek. O. Pięknie. Wszystko ogarniam.
- Idziesz z nami - mówi Bartosz.
- A to gdzie niby? - patrzę podejrzliwie na nich obu. Ja im nie ufam.
- Na polowanie - oznajmia z dumą Zawór.
- Do sklepu, idioto - od razu zostaje palnięty w łeb przez Łukasza.
- Nie - patrzę w ekran laptopa, gdzie na tapecie aktualnie mam herb Trentino. A co. Mi też można.
- Ale ja nie pytałem - oburza się Kurek. - Ja cię stawiałem przed faktem dokonanym.
Patrzę na niego spod byka. On stawia MNIE przed faktem dokonanym? I może jeszcze mnie tam zaniesie, bo ja iść zamiaru nie mam.
- No to masz problem. Nigdzie nie idę.
- No, Ines, no - mówi jak ten Julian z Zaplątanych. Wstaję i podchodzę do niego.
- Nie ma opcji, żebym gdziekolwiek się z tobą publicznie pokazała - dźgam go palcem w pierś.
Czuję, że się unoszę. No rzesz kurwa!
- Łukasz, puść! - oczywiście, kaleczę jego imię włoskim akcentem.
- Nie ma opcji.
No to sobie zwisam głową w dół i palcami wybijam na jego plecach takt ''Ody do radości''. To pierwszy utwór, jaki mi wpadł do głowy. Za okładanie go pięściami dostałabym od tatka AA karę. No bo jeszcze bym mu coś w plecach uszkodziła. I by nie mógł grać. A jak coś się psuje to zawsze jest: Ineeeeeeees! Więc wolę nie ryzykować.
A, właśnie, mówiąc o tatku AA. Właśnie sobie idzie. Jego twarz wyraża niezłe zdziwienie.
- Proszę cię, nic już nie mów - warczę w jego stronę. Skręca w korytarz, chichocząc pod nosem. Ot, menda. Jeszcze mu za ten śmiech wymodzę coś takiego, że zapłacze.
scena
2
Występują:
Amina, Olek, Winiar, Dzika Banda
Banany!
Ci wariaci stwierdzili, że muszą zjeść banany. I żeby to dwóch,
albo trzech z nich. Ale nie! Całej ich dzikiej bandzie zgodnie
zachciało się bananów. No niby nie problem, ale jak bananów
na składzie nie ma, to robi się niewesoło. Ale tak to już jest,
gdy dzicz się nudzi.
-
Idziemy po banany! - drze się Pit, zaglądając do mojego pokoju.
-
Po jakie znów banany?
-
No żółte takie - uśmiecha się głupkowato, zaraz potem
wpada do mojego królestwa, lądując na środku dywanu. Jego
miejsce w drzwiach zajmuje Kurek.
-
Póóóóóójdzieeeesz,
prawdaaa? - pyta tonem słodkiego dzieciaka. I mięknę. Coś ze mną
nie tak. Ulegam dzieciakom...
Wychodzimy
przed ośrodek, a tam czeka już reszta dziczy z Kubiakiem i
Bartmanem na czele. Patrzę na Pita i Bartka morderczym wzrokiem, a
oni szczerzą się jak upośledzeni.
-
Amina! Cześć! - uśmiecham się, gdy Olek łapie mnie za rękę.
-
No cześć. Co tam?
-
Idziesz z nami, prawda?
Więc
on też? No tak, w końcu jego ojciec należy do bandy.
-
A przeżyję?
-
Ja cię obronię! - prostuje się dumnie - Muszę strzec własnej
żony!
-
Więc pójdę. Ale nie puścisz mojej ręki, dobra?
-
Noo… - patrzy raz na mnie, raz na ojca – A jeżeli tatuś będzie
smutny? – szepce konspiracyjnie.
-
Masz jeszcze drugą łapkę, co nie?
-
Tatooo!! Daj łapę! – drze się do Michała. Ten odwraca się i
blednie na mój widok. Chyba przypomniało mu się gryzienie.
Kręci głową, jakby chciał odpędzić głupie myśli i z uśmiechem
na ustach łapie syna za drugą rękę.
-
Ej! Oni już poszli! – woła Olek.
Ruszamy
za nimi, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Olek podskakuje wesoło
między nami, paplając coś od rzeczy…
-
Taka młoda! – słyszę od mijającej nas moherowej staruszki –
Taka młoda a takie duże dziecko już ma! Co to się dzieje z tą
młodzieżą!
Spoglądam
na Michała wielkimi oczyma, ale ten nawet nie próbuje
tłumaczyć babce, że Olek nie jest moim dzieckiem i że w zasadzie
nie mam z nimi nic wspólnego. Chichra się tylko pod nosem,
przewracając tymi swoimi niebieskimi ślepiami.
-
To nie jest zabawne! – mruczę z oburzoną miną.
-
Masz rację! To nie jest zabawne – poważnieje – To jest
cholernie zabawne! – i parska śmiechem.
-
Jak ty się przy dziecku wyrażasz?!
-
Ja…
Nie
dane mu jest jednak skończenie tego, co zaczął mówić. Nie
wiadomo skąd nagle obok nas pojawia się szaleniec Kubiak i wskakuje
Michałowi na plecy, przez co oboje lądują w przydrożnych
krzakach.
Nigdy
więcej! Nigdy więcej nigdzie z nimi nie pójdę!
Scena
3
Występują: Ines, Amina, Olek, Dzikie Małpy
Występują: Ines, Amina, Olek, Dzikie Małpy
No idioci! Albo gorzej. Małpy! Ledwo weszli do sklepu, rzucili się na te Bogu ducha winne owoce. I co lepsze: o mało nie rozpierdzielili sklepu. Bananów już nie ma. Masakra. Oni są straszni po prostu. Zaczynam się zastanawiać, jak tata z nimi jeszcze nie ześwirował. Ja bym już dawno potrzebowała izolatki i kaftana bezpieczeństwa. Właśnie teraz ja z Aminą i Olkiem stoimy przy wyjściu i czekamy, aż te wariaty przejdą przez kasę. Każdy z około kilogramem bananów. No, ja mam nadzieję, że dadzą jednego. W gruncie rzeczy to są dobre owoce.
Od patrzenia na tą masakrę odrywa mnie telefon.
- Ines! - tatko AA się zirytował. Nie mylić z wkurzył, bo to różnica. - Gdzieś ty wywlekła wszystkich moich siatkarzy?!
- Siatkarze wariują, po sklepie grasują - śpiewa Olek.
- Co robią?! INES! Dlaczego zepsułaś mi zawodników?!
- Oni tylko kupują banany! I dlaczego zawsze ja?!
- A kto?! Może Malwina, co?
- Nie, kurde, święty Baltazar.
Rozłączam się. No masakra. Jedna wielka masakra. Amina trzęsie się ze śmiechu, Olek tak samo. Sama też zaczynam się śmiać. Ciekawe, jaki opierdziel nas czeka, jak wrócimy. Siatkarze powinni się bać. Ja już przywykłam. Chociaż mała obawa jest. Siatkarze przeszli już przez kasy. Sukces. Idziemy w stronę ośrodka. Może uda nam się przemknąć niezauważonym? Chociaż nie. Wątpię, żeby ktokolwiek nie zwrócił uwagi na sporą grupę ludzi, skradających się w stronę pokoi a do tego trzymających banany.
Jest sobota, jest Dzika Banda :)
Jak widzicie siatkarze lubią banany... Czy z wzajemnością? Raczej nie :D
Pozdrawiamy :*
[T&T]
Widzę, że jestem pierwsza, jak miło :)
OdpowiedzUsuńNie mogę zaprzeczyć, że to kolejny ciekawy i zabawny rozdział w Waszym wykonaniu. Nie da się nie zaśmiać podczas lektury każdego z aktów. Z niecierpliwością czekam na następny odcinek, pozdrawiam serdecznie autorki!
Wyobraziłam sobie siatkarzy w sklepie, ach co biedne panie sklepowe o Nich pomyślały. ; d
OdpowiedzUsuńA miśki w krzakach? padłam ; p
Świetny rozdział! Pozdr :3
Małysz jadł bułkę z bananem więc czemu siatkarze nie mogliby wykorzystać dobrego przykładu:). Poza tym mają sporo węglowodanów potrzebnych sportowcom:)
OdpowiedzUsuń